W związku z galopującymi cenami zwłaszcza produktów spożywczych okazuje się, że mamy coraz mniej w portfelu. Ograniczanie ilości kupowanych towarów koniec końców nic nam nie daje bowiem jeść chcemy. Zwłaszcza, że przyzwyczailiśmy się do lepszych marek artykułów spożywczych oraz diet zróżnicowanych. Niechętnie wracamy wspomnieniami do czasów, kiedy to pomarańcza w domu gościła tylko na święta, a pomidory jadało się tylko w sezonie letnim. Dzisiejszy talerz zimową porą niczym nie różni się od tego w lecie.
Jak więc radzić sobie, jeśli pieniędzy nie przybywa, a ceny rosną?
Ten jest szczęściarzem, kto ma działkę, dwie ręce i dwie nogi! Żeby być poza wzrostem cen wystarczy zakasać rękawy. Ktoś powie, że nasiona też kosztują, że czas, że woda itd. Uwierzcie, że się opłaca. Na własnej rzodkiewce, ogórkach, cebuli, a nawet ziemniakach przetrwaliśmy ja i moi bliscy czerwiec, lipiec i sierpień. Trzy miesiące i przyjemna praca na świeżym powietrzu sprawiły, że zaoszczędziliśmy dobry tysiąc złotych na żywności. A przy okazji raczyliśmy się nieskażonymi dobrami natury. Nie ukrywam, że praca w ogrodzie, zbiory płodów przynoszą niemało satysfakcji. Nadwyżką niektórych warzyw obdarowywaliśmy sąsiadów, za co z wdzięczności przynosili nam inne, których akurat my nie posialiśmy. Kolejnym sposobem na oszczędności jest kupowanie warzyw i owoców w hurtowych ilościach bezpośrednio od producenta z tak zwanego „pola”. Niestety przyzwyczailiśmy się do kupowania wszystkiego na bieżąco z uwagi na łatwość i dostępność praktycznie wszystkich produktów przez okrągły rok. Z piwnic zrobiliśmy rupieciarnie zamiast korzystać z niej zgodnie z właściwym jej przeznaczeniem. Do przechowywania doskonale nadają się przecież ziemniaki i cebula, których używamy w kuchni najwięcej. Wiele z warzyw i owoców możemy po prostu zawekować. Kupowanie owoców w sezonie, a zwłaszcza ich uprawa naprawdę się opłaca!